emigracyjno  /  podróżniczy












{o mnie}
 
{księga gości}
 
 
{linki}

{archiwum}
strona glowna
2011 lipiec/sierpien
2011 kwiecień/maj
2011 marzec
2011 styczeń/luty
2010 listopad/grudzień

2010 październik
2010 sierpień/wrzesień
2010 czerwiec/lipiec
2010 kwiecień   /maj
03 maja 2010
MAJ
A ja nie po to wyjechałam na francuską wieś, żeby się spieszyć.







http://aghia.prv.pl/foty/2010-05/maj4.jpg











30 kwietnia 2010

EFFICACITE, RENTABILITE, PRODUCTION
Jak co roku, przy okazji świąt Wielkiejnocy, zdegustowana postępującą laicyzacją, pytałam gdzie są jakiekolwiek obyczaje. Gdzie zatrzymanie się w pracy, odetchnięcie, refleksja nad życiem, spędzenie więcej czasu z rodziną?

Z jednej strony dobrze, że młodzi przejmują fermy (zamiast uciec do miasta), że chcą kontynuować hodowlę krów tak jak ojciec dziad i pradziad, że modernizują i unowocześniają. Że uważają że opłaca się przejąć ojcowiznę (w przeciwieństwie do Polski, gdzie nic nikomu na wsi nie opłaca się robić).
Są nawet tacy gospodarze, z którymi trzeba się wcześniej telefonicznie umówić żeby wstąpić na herbatę.
Efficacité (wydajność), rentabilité (opłacalność), production (produkcja).

Dawno temu w mojej wsi były aż cztery café, ludzie spotykali się wieczorami, ubrani w swoje niebieskie berety i czerwone apaszki popijali wino, dyskutowali. Teraz ciągle w biegu, z dzwoniącymi komórkami, nie mają czasu zajrzeć do sąsiada i zapytać zwyczajnie „comment ça va?"

Jednak jest jeszcze grupa rolników á l'ancienne, starej daty, mający tylko kilka krów w swojej stodole. Nie zwiększają produkcji, nie prowadzą elektronicznego rejestru hodowli, nie zarabiają dużo. Ale znają każde swoje zwierzę, mają czas je pogłaskać, przemawiać do nich, nie śpią w nocy gdy któreś choruje.

Raz wieczorem zostaliśmy wezwani do krowy, która nie mogła urodzić bo cielę było za duże. Musiałam zrobić cesarkę. Rolnik, jak za dawnych czasów, zawołał sąsiada z żoną do pomocy. Skończyliśmy o północy, i wszyscy zostaliśmy zaproszeni do domu gospodarza. Mimo późnej pory siedzieliśmy parę godzin przy dębowym stole w kuchni, trzaskał ogień w kominku, rozmawialiśmy, próbowaliśmy domowego ciasta i bimbru, serów własnej roboty.

Jest gdzieś jeszcze ta prawdziwa, wiejska Francja.






19 kwietnia 2010
PRAWDZIWYCH PRZYJACIÓŁ POZNAJE SIĘ W BIEDZIE
Przyszło mi zaczynać mojego bloga w atmosferze tragedii narodowej.
Cały tamten weekend z moim K oglądaliśmy w internecie tragiczne wiadomości z kraju, ale w poniedziałek trzeba było po prostu wstać i iść do pracy.

Wizyta na pierwszej fermie, wizyta na drugiej fermie, potem na kolejnych, a tu żaden francuski rolnik ani słowa o naszym nieszczęściu. Przecież dobrze wiedzą, że jesteśmy Polakami. Kiedy im potrzeba, kiedy mają chore cielę, albo nie mogącą urodzić krowę, to my pędzimy na każde wezwanie, nawet w nocy zrywamy się i służymy pomocą.
A kiedy nasz naród dotknęła tragedia, nie potrafią znaleźć nawet paru słów.

W pierwszym tygodniu temat katastrofy w Smoleńsku podjęły tylko trzy osoby. Wszystkie po 60-tce.
W środę odwiedził mnie mój kochanek JM (emerytowany rolnik), od niego dowiedziałam się że nie tylko nas dotyka taka obojętność. Gdy jego żona miała nowotwór, wiele ludzi przestało ich odwiedzać. Kuzyni którzy dotąd wydawali się bliscy, zaczęli ich unikać. Nie umieli znaleźć w sobie i nieść drugiej osobie tego pocieszenia, które czasem właśnie tak bardzo jest potrzebne. Zwykły ciepły gest.

Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie.
My ich poznaliśmy, kiedy tydzień po tragedii wzięliśmy udział w weselu. Syn JM brał ślub. Spotkaliśmy tam ludzi, których znamy od lat, których nieraz gościliśmy u siebie w Polsce. Podchodzili do nas, i mimo zabawowej atmosfery podejmowali ten trudny temat, wypytywali o szczegóły, chcieli się dowiedzieć co takiego czcimy w Katyniu. Aż cieplej nam się na sercu zrobiło.