emigracyjno / podróżniczy | ||
{o mnie} {księga gości} {linki}
Blog kulinarny Polki mieszkajacej we Francji
Basia elf z Monts Lyonnais Polka chez les Ch'tis foto-pamiętnik Ewy z Podkarpacia {archiwum} strona glowna 2011 lipiec/sierpien 2011 kwiecień/maj 2011 marzec 2011 styczeń/luty 2010 listopad/grudzień 2010 październik 2010 sierpień/wrzesień 2010 czerwiec/lipiec 2010 kwiecień /maj |
27 sierpnia 2010
WPISUJCIE SIĘ DO MOJEJ
KSIĘGI GOŚCI!
pozostawcie ślad swoich odwiedzin!
Zapraszam
21 sierpnia 2010
WOKÓŁ STOŁU
W wielu
kulturach świata (m.in. Włochy, Francja, Gruzja, Iran i wiele
innych) codzienne wspólne rodzinne posiłki są celebrowane; ale
nie w Polsce.
Miałam to nieszczęście urodzić i wychować się w kraju, gdzie zazwyczaj je się krótko i osobno, imieninom towarzyszą tylko drobne zimne przekąski. W którym zwyczaj biesiadowania zanikł, lub został sprowadzony tylko do zakąszania do alkoholu. Tymczasem w czasie wielu podróży trafiałam w miejsca, w których na wieczorny posiłek zbiera się cała rodzina, przy stole jak przy ołtarzu celebrując długi rytuał spożywania pokarmów i niespiesznego toczenia rozmów. Jak msza posiada niezmienne elementy tak na stole ukazują się w odwiecznej kolejności aperitif, przystawki na zimno, potrawy ciepłe popijane oczywiście dobrze dobranym winem i zakąszane chlebem, sery, sałata, deser i kawa. W tradycyjnych domach głównym pomieszczeniem jest nie salon z kanapami, ale duża kuchnia z dużym drewnianym stołem po środku, to wokół niego toczy się dzień. Wiem, że taki zbierający wszystkich posiłek to piękna tradycja. Wiem, że to okazja do dyskusji niezobowiązującej w treści ale ważnej dla więzów rodzinnych i przyjacielskich. Chwila pozwalająca zatrzymać się w codziennym pędzie, regularnie zbierająca bliskich razem, przypominająca o trwaniu we wspólnocie. Tylko prawda jest taka, że ja nie potrafię wytrzymać przy tym stole. Przy takiej okazji siedzi się blisko innych biesiadników, nie można się odwrócić ani oddalić pod byle pretekstem. To nie moja wina, że wychowałam się jedząc szybko i tylko w celu zaspokojenia głodu. Że za każdym razem chciałabym zjeść jak najprędzej, aby nikt przy tym na mnie nie patrzał, abym nie musiała zmuszać się kurtuazyjnie do tych serów pleśniowych, albo odmawiać dań mięsnych lub rybnych czyniąc przykrość gospodarzom. Abym mogła skończyć jak najszybciej, wyzwolić się i pójść sobie z tego krzesła. Czy można się kiedyś do tego przyzwyczaić?
12 sierpnia 2010
Wstrętna jest ta supremacja języka
angielskiego.
Co to za odkrywcy świata, którzy próbują wszystko pojąć wyłącznie przez pryzmat anglosaski? Niczym dawniej zadufani w sobie kolonizatorzy? Wiadomo, że podróżując przede wszystkim należy znać biegle język angielski, to niekwestionowana oczywistość. Ale jeśli chcielibyśmy być całkiem correct, to najpierw należałoby się uczyć łaciny, po niej języka włoskiego, francuskiego i hiszpańskiego, a dopiero na końcu angielskiego. Mieszkając we Francji mam często okazję widzieć, jak obcokrajowcy (Polacy, Holendrzy, Szwajcarzy, Belgowie itp) próbują tłumaczyć sobie różne francuskie napisy czytając je z angielska i przyrównując je do angielskiego. To tak, jakby w matematyce nauczyć się najpierw działań na ułamkach, a potem dopiero tłumaczyć sobie przez to 2 razy 2. Przecież współczesny język angielski to w większości język francuski poprzekręcany przez dworzan Wilhelma I Zdobywcy, diuka Normandii który zdobył w XIwieku tron Wielkiej Brytanii. Oryginalny j.angielski przed wpływami romańskimi był z grupy germańskiej, celtycko-duński. Z kolei język francuski to łacina poprzekręcana przez chłopów na francuskiej wsi. Czyli osoba uczącą się wyłącznie angielskiego mówi w tym języku, ale tak naprawdę nie zrozumie go. Na każde słowo zna tylko jeden suchy odpowiednik polski, ale nie widzi całego mieniącęgo się bogactwa znaczeń jakie niesie jego pochodzenie ze starszych języków. Tyle co do zachodniej Europy. A podstawowa kultura osobista i szacunek do odwiedzanej społeczności każe nauczyć się chociaż podstawowych zwrotów w jej języku. Poza tym, w podróży to najczęściej właśnie ludzie nie mówiący po angielsku, osoby starsze i mieszkańcy rejonów dalekich od szosy, są najbardziej interesujący i mają najwięcej do przekazania. Nie można twierdzić, że poznało się jakiś kraj, poruszając się tylko po głównych turystycznych szlakach i rozmawiając tylko po angielsku, grając amerykanina z jego hello, zdziwionego jeśli ktoś śmie nie mówić w jego języku. |